Artykuły o wycieczkach w Tatry piszę prawie co roku. Już powoli brak mi pomysłów, na co przy kolejnym zwrócić uwagę :). Mimo to wycieczki dalej organizuję, mając nadzieję, że kiedy to przeżyję po raz kolejny to jakieś refleksje – nowe? – pozostaną.
W tym roku wyjazd w Tatry był długo pod znakiem zapytania. Wrzesień miałem zajęty imprezami harcerskimi i dopiero na początku października zacząłem organizować grupę. Ale opornie to szło, ponadto pogoda znacznie się pogorszyła, a w Tatrach spadł śnieg (biało było powyżej 1500 m n.p.m.). I gdy już sam skłaniałem się do rezygnacji nastąpił przełom – zapisało się kilku kolejnych uczniów i wszyscy wyrażali stanowczą chęć wyjazdu, niezależnie od panujących warunków (ciekawe dlaczego?). Ustaliłem więc termin wyjazdu (17-19.X) i wtedy …. wtedy okazało się, że prognozy pogody są optymistyczne , nawet bardzo. Ja jednak góry znam nie od dziś, wiem, że pogoda zmienia się tam bardzo szybko. Postanowiłem nie zapeszać i nie chwalić słońca przed zachodem – zobaczę, jak to będzie. I z takim nastawieniem pojechaliśmy.
Dalej to sama nuda – trzy dni lampy 🙂 🙂 🙂 (czytaj: pogoda słoneczna przez cały dzień, niebo bezchmurne, temperatura w okolicach 15- 18 stopni, ostatniego dnia nawet cieplej).
W takich warunkach wszystkie zaplanowane wędrówki i nie tylko zostały zrealizowane. Pierwszego dnia, zaraz po przyjeździe wybraliśmy trasę na rozchodzenie (łatwą, niezbyt długą) na Polanę Rusinową. Jest to miejsce słynące z pięknych widoków przy odpowiedniej pogodzie, a taka właśnie była. Można było nawet z tego powodu narzekać – słońce nie pozwoliło na wykonanie zdjęć szczytów (znajdowały się akurat na południu i południowym zachodzie). Tego dnia grupa była jeszcze w Szaflarach, aby zażyć kąpieli w basenach termalnych. Dzień drugi upłynął pod znakiem wędrówki górskiej na Halę Gąsiennicową, a potem dalej nad Czarny Staw. Trasa ta była już znacznie trudniejsza, a młodzież dziwiła się, że w zasadzie to dopiero wstęp do wejścia na trudniejsze szlaki – Zawrat, Świnicę, Kościelec, Orlą Perć. Zakończenie tego dnia też było pod pewnym względem atrakcyjne. Podczas zwiedzania cmentarza na Pęksowym Brzyzku (najstarszy cmentarz w Zakopanem, spoczywają tu ludzie najbardziej zasłużeni dla Zakopanego), a była już godzina wieczorna (18.53) usłyszeliśmy zgrzyt zamykanej bramy. Okazało się, że stróż zamknął cmentarz (pomimo, że powinien to zrobić o 19.00) i sobie poszedł, a jedyna droga na wolność prowadziła przez … mur cmentarny :). Nie była to jedyna przygoda podczas tej wycieczki. Następnego dnia, podczas wędrówki na Gubałówkę okazało się, że tradycyjna trasa – wzdłuż kolejki – jest zamknięta i trzeba będzie dotrzeć tam inną trasą, dłuższą. Nie była to jednak przykra niespodzianka – ta alternatywna trasa była dość ciekawa, a po zdobyciu Gubałówki wszyscy mogli cieszyć się pięknym widokiem i ciepłem słonecznych promieni. Czy były to wszystkie przygody, jakie mieli uczestnicy wycieczki? Z pewnością nie, każdy przeżył te trzy piękne dni na swój sposób (i niech to pozostanie jego tajemnicą :)). Myślę jednak, że wszyscy poczuli się jak bogacze – zgodnie ze słowami jednej z piosenek „ …pogoda jest dla bogaczy…”. A dla nas była – przez cały czas trwania wycieczki 🙂
Z turystycznym pozdrowieniem!
Andrzej Kańkowski