Pogoda tego roku w Tatrach była wyjątkowo kapryśna. Znajomy przewodnik powiedział, że we wrześniu były tylko trzy dni bez deszczu, a październik nie zapowiada się lepiej. Tymczasem już od połowy września zacząłem kompletować grupę młodzieży na wyjazd. Młodzież niecierpliwie dopytywała, kiedy jedziemy, a ja coraz niespokojniej przeglądałem prognozy pogody i …przesuwałem termin. Tak było do połowy października.Dalsze odciąganie wyjazdu nie miało specjalnego sensu, więc zapadła decyzja – startujemy 18.X.
Według większości prognoz pogoda miała być typowa dla jesieni i Zakopanego, czyli chmury, deszcz, lekkie przejaśnienia, ale bez słońca. W czasie podróży uzyskaliśmy potwierdzenie – mżawka, czasem większy deszcz, za Krakowem widoczność słaba, ze wzniesień zbliżających się powoli gór zupełnie nie widać. Dopiero w pobliżu Nowego Targu zaczęło się przecierać, a w Bukowinie niespodzianka – nieśmiało zza chmur wyjrzało słońce…
To była optymistyczna zapowiedź naszego trzydniowego pobytu w Zakopanem i okolicach. Okazało się, że jeżeli padało to nocą i w dzień naszego wyjazdu (czyli po południu).Prognozy zupełnie się nie sprawdziły, a my mogliśmy dzięki temu zrealizować wszystkie plany.
Jakie? Pierwszego dnia udało nam się dotrzeć na Polanę Rusinową, drugi dzień upłynął pod znakiem całodniowej wycieczki na Halę Gąsiennicową. Wieczorem relaks na termach w Szaflarach (to stały punkt programu od kilku lat) , a nazajutrz, kiedy wyjeżdżaliśmy, pogłębiliśmy znajomość topografii i zabytków Zakopanego. W rolę przewodnika wcieliła się tu moja koleżanka, Pani Barbara Zastawna, za co jej w tym miejscu serdecznie dziękuję.
Trzy dni, w zasadzie bez deszczu…I jak tu wierzyć prognozom 😉
Andrzej Kańkowski
nauczyciel ZSP w Solcu nad Wisłą